Przyznam się szczerze, że trochę mi brakowało na polskiej scenie muzycznej postaci, jaką jest Bartek Grzanek. Wokalista, gitarzysta, trochę singer-songwriter, który swoim głosem potrafi zaczarować słuchacza przy użyciu minimalistycznych środków. Debiutancka płyta Duch wypełnia moją osobistą, muzyczną lukę i sprawia, że aby przenieść się w muzyczną krainę łagodności i liryczności w męskim wydaniu, nie muszę uciekać się do obcowania z zagranicznymi wokalistami, jak Ray LaMontagne czy John Mayer.
Oczywiście Grzanek nie jest pionierem takiej stylistyki na polskim rynku, jednak większość wokalistów tego typu gdzieś mi umykała, nie przekonywała do siebie, a może po prostu nie poświęciłem odpowiedniej ilości czasu do zapoznania się z ich twórczością? Być może jednak często u takich solistów irytowała mnie ich fałszywa pompatyczność, brak naturalności i nieudolne aspirowanie do miana muzyki poetyckiej. Po prostu to do mnie nie trafiało.
Bartek Grzanek nie jest człowiekiem znikąd i ma za sobie całkiem duże doświadczenie scenicznie, jak i studyjne. Wokalistę można przede wszystkim kojarzyć z grupą Tosteer, która charakteryzowała się mocnym, metalowym brzmieniem, a nie subtelnymi dźwiękami, którymi raczy nas dzisiaj wokalista. Ponadto szersza publiczność miała szansę podziwiać go w programach jak The Voice of Poland i Mam Talent. Jak się tam Bartek odnalazł – szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia, programów tego typu nie śledzę, jednak doceniam ich wpływ na promocję dobrej muzyki w naszym kraju.
Płyta Duch płynie niepostrzeżenie, zabierając z naszego życia sekundy, minuty, godziny. Bynajmniej nie jest to zarzut czy jakiegokolwiek rodzaju obelga, jednak nastawiając tę płytę, nie byłem do niej entuzjastycznie nastawiony, mimo, że singlowe utwory trafiły w mój gust. Moje obawy opierały się na tym, że często gros piosenek na płycie okazuje się wypełniaczami okalającymi potencjalne hity i że często sukces komercyjny płyty zależy od tego, czy singiel promujący podbije listy przebojów i pociągnie sprzedaż.
Trochę to niesprawiedliwe, że tak podchodziłem do płyty Duch, no ale musicie sami państwo przyznać, że niejednokrotnie tak było w historii muzyki i bywa nadal. Faktem jest, że singlowy utwór tytułowy wybija się spośród pozostałych na płycie – wspaniała, urokliwa melodia gitary kojarząca się trochę z When I Need YouRoda Stewarta, niespieszny rytm i spokojny, wyważony, momentami prawie że szepczący głos Bartka potrafi rozbić niejedno twarde serce.
